czwartek, 9 stycznia 2014

Life is a game of inches...

„Any given Sunday”. I ta scena…  http://www.youtube.com/watch?v=m_iKg7nutNY

Rozwala mnie za każdym razem. 

Niewiele znam się na sporcie a zwłaszcza na futbolu amerykańskim. Wystarczająco jednak aby kumać to, że w sporcie (tak jak i w życiu) nie zawsze wygrywa ten, który najciężej pracuje.

Czasem masz pecha a czasem masz szczęście. Dobra – nie nazywajmy tego szczęściem i pechem – różnie się po prostu układa. Czasem ktoś za mocno rzuci piłkę, albo Ty za wolno do niej podbiegniesz i stracisz szansę na gola (czy jak to się tam w ichnim futbolu nazywa). Mniejsza ze sportem. Życie to też jest „gra cali”. Czasem musisz być w dobrym miejscu i w dobrym czasie.

 Znacie historie ludzi, którzy „są dla siebie stworzeni”, ale nie mogą się złapać w odpowiednim momencie życia ? Ja znam kilka takich. Mijają się dosłownie o cal. Raz gdy on się odważy już powiedzieć co do niej czuje to ona się schodzi ze swoim ex. Albo inaczej – ona go kocha i boi się mu to powiedzieć i okazać. A on nagle dostaje stypendium w USA i wylatuje. Może gdyby wylatywał tydzień później to by nie poleciał i „żyliby długo i szczęśliwie”. Można by to nazwać życiowym faulem. Coś się po prostu czasem dzieje za szybko albo za późno.

Sam doświadczyłem ostatnio takiej sytuacji zawodowo. Gdyby jedna rzecz zadziała się nieco później – moje życie wyglądałoby wiele inaczej. To skutki. A przyczyna – prozaiczna. Wystarczyło dołożyć „jeden cal” zaangażowania więcej. W odpowiednim momencie zrobić jedną mała i prostą rzecz. No cóż. Nie zrobiłem tego. Piłka poszybowała gdzie indziej a ja ustawiam się na innej pozycji. Czas na szybką kontrę. Z drugiej strony to dobrze – znowu mogę zawodowo „walczyć o każdy cal”.

 Za bardzo ogólnikowo ? Okej – inny temat.
W 2002 roku miałem wypadek samochodowy. Z mojej winy. Było czerwone a ja ruszyłem. Gdybym wcisnął pedał gazu tylko ciut mocniej to auto przejechałoby pewnie 1 metr więcej w tym samym czasie. Rozpędzona Lancia uderzyłaby nie w przód mojego auta, ale w boczne drzwi od strony pasażera. Na tym miejscu siedziała moja mama. Life is a game of inches. 

Jeżdżąc sporo po kraju (swego czasu jakieś 40.000 km rocznie) wiele razy na drodze miałem sytuację gdy brakowało tego cala do zahaczenia o TIRa, który nagle postanowił zmienić pas. W najbardziej optymistycznym wypadku – miałbym zarysowane auto. W najmniej optymistycznym – nie byłbym w stanie Cię zanudzać tym wpisem.

Oglądałem ostatnio serial „House of Cards”. Pewien polityk – Peter Russo – dzięki kobiecie i jasnemu celowi w życiu (kandyduje na ważny urząd) wygrzebał się z alkoholizmu i narkomanii. Wystarczył jeden moment na przyjęciu – jedna podstawiona prostytutka, która go uwiodła i wrócił do nałogu. Jedna szalona noc. Krótka przyjemność a potem konsekwencje – kompromitacja w wywiadzie radiowym, zaprzepaszczenie kariery politycznej, rozstanie z kobietą, utrata szacunku w oczach dzieci i tak dalej. A to był jeden cal. Wystarczyłoby gdyby olał zaloty prostytutki a byłby może gubernatorem, ze szczęśliwą rodziną. Jeden cal – jedna chwila i jedna prozaiczna decyzja – „co jej odpowiedzieć?” Przecież jeden niewinny flirt z dziewczyną poznaną w barze nie zniszczy mi kariery politycznej. Faul.

Kto wie jak często z pozoru niewinna decyzja może zaważyć na naszym życiu. Być może na moim życiu zaważyło to, w którym przedziale w pociągu usiadłem gdy jechałem na obóz integracyjny przed pierwszym rokiem studiów. Albo to, którą ofertę systemu informatycznego wybrałem w mojej pierwszej firmie. Chwilę po bankructwie tej firmy – zacząłem pracować w firmie, która zrobiła mi ten system informatyczny. Z drugiej strony. Pewnie gdybym nie poszedł na jedną konkretną imprezę konkretnego dnia (a naprawdę nie chciało mi się wtedy ruszać z domu) to finalnie nie utopiłbym kilkunastu tysięcy złotych w bezsensownym projekcie.

Czasem patrzymy na swoje życie i widzimy wielki projekt. Rodzina, kariera, pasje. Jak to wszystko ogarnąć. Jak ułożyć ? Toż to wielokilometrowa trasa. Skoro „każda podróż zaczyna się od zrobienia pierwszego kroku” to tutaj wystarczy pamiętać dokąd się idzie i ruszyć. Wystarczy pierwszy krok.

Każdy kwiatek dla Twojej ukochanej to taki „cal” do wielokilometrowej trasy jaką jest udane życie.
Każdy wykonany telefon do Klienta to „cal” bliżej do zbudowania Twojego biznesu. Każde pójście na siłownię to „cal” (niekoniecznie cal mniej w pasie:P) do Twojej pasji.

Każda bezsensowna awantura to cal do tyłu. Każde zaniedbanie sprawy Klienta też. To działa w obie strony. Margines błędu jest mały.

Suma tych cali robi różnicę. Wiem, że to robi wrażenie psedudomotywacyjnego bullshitu. Być może. Ale wiem jedno. 
Tony D`Amato powiedział :
We're in hell right now gentlemen. Believe me. And we can stay here, get the shit kicked out of us, or we can fight our way back into the light. We can climb outta hell... one inch at a time."

Byłem w takim „piekle”. I też miałem dwa wyjścia. Wybrałem wygrzebywanie się. Cal po calu, krok po kroku. Wiesz czego się nauczyłem ? Że tak jak cal po calu możesz się wygrzebać z bagna, tak samo musisz uważać na każdy „cal” swojego działania (zawodowo, prywatnie) aby się w nie znowu nie wciągnąć. 

Staram się mieć w głowie, że „The inches we need are everywhere around us. They're in every break of the game, every minute, every second”. 
Jestem tylko człowiekiem, więc zdarza mi się o nich zapomnieć. Powiedzieć coś głupiego ważnej dla mnie osobie, zapomnieć coś załatwić dla Klienta czy nie ruszyć swojego tyłka na siłownię. Ważne by na koniec dnia suma tych cali robiła różnicę. Inch by inch. % by % - everyday.