środa, 30 września 2015

Współodpowiedzialność

Kiedyś pisałem tutaj o „znaczeniu dat” (http://365razy1procent.blogspot.com/2012/11/o-znaczeniu-dat.html). Przypomniałem sobie ten tekst podczas jednego z moich spotkań z moimi dobrymi znajomymi. On i ona z przeszłością. Spotkali się na wyjeździe w ciepłe kraje i wrócili jako para. I zadałem pytanie „od kiedy jesteście razem”. No bo to jest jednak nieco trudne do zdefiniowania gdy ma się 30 lat i związku nie zaczyna się od „proszenia kogoś o chodzenie”. Tak się robiło w podstawówce. A jak ma to zdefiniować teoretycznie dojrzały facet (lub babka), żyjąc w dzisiejszym świecie.

Datę związku można liczyć różnie:
- od pierwszego pocałunku
- od pierwszego pójścia do łóżka
- od pierwszego publicznego wspólnego pokazania się razem
- od oznaczenia siebie razem na fejsie ze statusem „w związku"
- od sam nie wiem czego jeszcze :)

Mając nieco ponad te wspomniane 30 lat, prawie każdy z nas był już kiedyś w jakimś poważnym związku. Każdy z nas ma bagaż doświadczeń. Mi zdarzyło się najpierw pójść z kimś do łózka a dopiero później pokazać z tą osobą publicznie trzymając się za rękę. Dziwny to świat, w którym to drugie wydarzenie jest bardziej znaczące niż pójście do łóżka. Samo pójście do łóżka się mocno zdewaluowało. Wystarczy wybrać się na Mazowiecką w Warszawie czy do jakiegokolwiek innego klubu aby mieć z kim pójść do łóżka. Zaraz, zaraz - nie trzeba nawet iść do klubu - jest Tinder czy kilka innych serwisów. Więc seks odpada jako data początku związku. Pierwszy pocałunek raczej też.

To może zatem pierwsze publiczne pokazanie się razem. Okej - jest to jakaś opcja, ale czy naprawdę to, że przyjdę na imprezę z dziewczyną i będę ją trzymał za rękę czy publicznie ją pocałuje wskazuje na to, że jesteśmy razem. Patrząc na to rozsądnie muszę stwierdzić, że ten przykład też się nie nadaje do uznania tego „wydarzenia” za początek związku. Kiedyś zdarzyło mi się przyjść na imprezę z koleżanką i udawać, że „coś nas łączy” aby wzbudzić czyjąś zazdrość. Tja, gówniarski plan, który się nie powiódł.

Dochodzimy zatem do fejsika - kiedyś moja partnerka bardzo chciała abyśmy oznaczyli się, że jesteśmy razem w związku. Tak - stanowiliśmy parę, ale chyba nie traktowałem tego bardzo mocno serio. Miałem dwie opcje. Pierwsza - wytłumaczyć jej, że uznaje za dziecinne publikowanie jakichkolwiek zmian statusów związku innych niż „zaręczony” czy „żonaty” i mieć z tego powodu fochy. Druga - oznaczyć się, że jestem z nią „w związku” i mieć święty spokój. Wybrałem opcję dwa. Zrobiłem coś wbrew sobie aby druga osoba była szczęśliwa. Hm… nie do końca tak wygląda moja definicja związku.

I tak siedzę sobie z moimi znajomymi, pijemy piwko i gadamy o tym jak oni zaczęli być ze sobą. I pytam się ich
„To od kiedy jesteście razem? Jak ludzie w naszym wieku to datują teraz ?”. Odpowiedź mojego kolegi mnie zaskoczyła na tyle mocno, że siedzę teraz i piszę ten tekst.
Kolega powiedział (a jego partnerka przytaknęła). „Wiesz - jesteśmy razem, odkąd jesteśmy za siebie współodpowiedzialni”. To była jedna z najdojrzalszych definicji związku, jakie ostatnio słyszałem. A wierz mi Czytelniku/Czytelniczko, że dużo ich słyszałem, bo dużo o tym rozmawiam z bliskimi mi ludźmi.

Nigdy, absolutnie nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób. Ba - kiedyś patrzyłem na związek jak na „dopełnienie obrazka”. Mam jakąś pracę, jakąś pozycję, jakieś życie więc przydałaby się jakaś kobieta. No właśnie … „jakaś”. Nie ta konkretna, tylko jakaś. Tak jakby wybierać mebel do sypialni. Ikea kind of life rodem z Fight Clubu. Wybrana z katalogu i najlepiej idealna i bez skazy.  
I patrzyłem tak na moich znajomych i patrzyłem na nich z dużą nutą zazdrości. Jak to fajnie musi być się tak mocno zakochać. Było po nich widać, tą współodpowiedzialność za siebie wzajemnie.
Życie jest na tyle zaskakujące, że i mnie to dopadło. Miałem swoją rutynę dnia, swoje cele, plany i postanowienia. Żaden z tych planów nie zakładał wchodzenia w żadną trwałą relację damsko-męską. No way - mam inne priorytety na ten rok. I co ? „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga to opowiedz mu o swoich planach”.


Zakochałem się. Ale tak po uszy, totalnie. Jak szczeniak. Totalny gówniarz z motylami w brzuchu. Często tu piszę o zgodności ciała, myśli i emocji. I jak analizuje swoje poprzednie związki to nie zawsze tak było. Czasem od początku coś było nie tak, ale myślałem sobie „jakoś to się ułoży”. Teraz jest inaczej. Od początku   czuje się odpowiedzialny za drugą osobę. I wiem to rozumem i czuje sercem, że tak jest z drugiej strony. Ta współodpowiedzialność sprawia, że świadomie rezygnuje ze swoich planów aby jechać 60 km w jedna i 60 km w drugą stronę aby chwilę być przy Niej. Mimo iż jest to totalnie nieracjonalne intelektualnie. Tracę na to dużo czasu. Czasu, który mógłbym wykorzystać teraz w pracy bo to ważne. Mógłbym, ale nie chcę. I świadomie i bez negatywnych emocji rezygnuje z tego. Bez wyrzutów. Bo jestem współodpowiedzialny za tę drugą osobę. Po raz pierwszy poczułem czym jest troska o emocje i komfort drugiej osoby. Nie zrozum mnie źle Czytelniku/Czytelniczko - wcześniej nie byłem wcale jakimś egoistycznym i egocentrycznym dupkiem. Po prostu nie odczuwałem tego na aż takim poziomie.

Wiele się teraz mówi o „kryzysie męskości”. O tym, że kobietom ciężko jest znaleźć odpowiedniego partnera, bo świat jest pełen ciotopedaów, Piotrusiów Panów czy innych drwali. Nam facetom też niełatwo jest znaleźć odpowiednią partnerkę. To nie jest kryzys którejkolwiek z płci. To kryzys nas jako ludzi, którzy boimy się przyjąć odpowiedzialność. Wielu z nas, wychowanych w bezstresowych warunkach, unika brania odpowiedzialności za swoje życie. A co dopiero za cudze. Jak wspomniałem na początku - nie jestem ekspertem od spraw sercowych. Jakiś czas temu nauczyłem się brać odpowiedzialność za swoje życie, za swoje decyzje. Jeśli mamy być dojrzałymi ludźmi, tworzącymi dojrzałe nie oparte na „wymianie świadczeń” (jestem z nim/nią by lepiej się czuć / bo nie lubię być sam etc) to musimy być odpowiedzialni za siebie. To otwiera pole do bycia odpowiedzialnym za kogoś innego. Mój kolega użył (świadomie lub nie) określenia „współodpowiedzialnym”. Nie oznacza to, że jestem w 100% odpowiedzialny za drugą osobę i za jej życie. Tak może być w przypadku dziecka ale nie drugiej dorosłej osoby. Określenie „współodpowiedzialność” wyraża z jednej strony chęć bycia częścią życia drugiej osoby i wspierania jej. Z drugiej strony zawiera w sobie bardzo dużą dozę szacunku i ufności w drugą osobę. Dlatego tak bardzo mi się spodobało. Obok „współ” jest i „odpowiedzialność”. Jako facet jestem odpowiedzialny za pewne rzeczy w naszym związku. Pewne rzeczy po prostu się robi. Robisz coś nie oczekując nic w zamian.

To zadziwiająco odkrywcze doświadczenie w moim życiu. Nie wiem czy składnie i jasno przekazałem swoją myśl. Co chcę powiedzieć - może to zabrzmi jak jakiś pieprzony frazes, ale dopiero gdy na chwilę zapomnisz o sobie i skupisz się na drugiej osobie zobaczysz jak cudowną rzeczą może być bycie z kimś. Ale takie prawdziwe - na każdym poziomie. I wtedy nie będziesz się zastanawiał nad odpowiedzią na pytanie „od kiedy jesteście razem”. Wiesz i zapamiętasz ten moment gdy pierwszy raz zrozumiałeś, że to jest ta osoba, za którą chcesz być współodpowiedzialny. Ja taki moment pamiętam (i nie był to ani pierwszy pocałunek, ani seks, ani oznaczenie się razem na fejsbuku). - Tobie życzę też takiego momentu, gdy ważne będzie tylko to, co Wy czujecie.