wtorek, 19 marca 2013

Czy nic Ci nie umyka ?



Pamiętam jak kiedyś jechałem autem w delegację do Wrocławia. Jechałem z moją współpracowniczką, która była nieco blada na widok mnie rozmawiającego przez telefon, ustawiającego trasę GPSie i kierującego pojazdem jednocześnie. Kiedyś żyłem w przekonaniu, że taki multitasking to cenna umiejętność. Ot takie czasy. Zapierdalamy za … no właśnie … za czym ?

Za kasą ? znam masę ludzi bardzo bogatych. No jeśli za „Bogactwo” uznamy stan ich kont bankowych lub posiadanych nieruchomości. Ba – stać ich nawet na opłacenie dwóch albo i trzech opiekunek do dzieci aby móc spokojnie siedzieć … po 12-16h w pracy… Pewnie stać ich też na megahiperduper wakacje na drugiej półkuli w hotelu z pierdyliardem gwiazdek. No i obowiązkowo na najnowsze blackberry, z którego mogą odbierać i wysyłać maile.

Ze swoim zamiłowaniem do wielozadaniowości też byłem na tej ścieżce. Wspominałem tu już kiedyś o książce „Dobre życie” Jacka Santorskiego. Tej książce po raz pierwszy przeczytałem o uważności. To jest chyba książka, która najmocniej zmieniła moje życie (dzięki mojej siostrze, która mi ją poleciła;) W 2011 pierwszy raz przeczytałem o „mindfulness”. O byciu tu i teraz całym sobą. Zamiast spędzać 6 godzin na spacerze ze swoim dzieckiem ale myślami być w pracy lepiej poświęcić 1 godzinę, ale w pełni skoncentrować się na tym gdzie i z kim jesteśmy. Nie zdarzyło Wam się nigdy być na randce, czy spędzać fajny wieczór (albo noc ;) z partnerem/partnerką a myślami być gdzie indziej ?

Brzmi łatwo…ale zrobić ciut ciężej. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie napisał, że na wszystko jest sposób. U mnie pierwszym krokiem było zredefiniowanie multitaskingu. Na ten dobry i zły. Zły to robienie raportów a przy okazji sprawdzanie fejsa, czytanie maili etc. Typowy tryb pracy większości z nas… wybitnie nieefektywny. Grzegorz (http://grefektywnie.pl/) mnie tego oduczył. Oprócz tego wprowadziłem w swoje życie metodologię GTD. Dzięki czemu przeważnie nie muszę obciążać swojego umysłu zastanawianiem się co mam jeszcze do zrobienia, czy o czymś nie zapomniałem i tak dalej. Zainteresowanych odsyłam do strony Grzegorza i do lektury w necie. Na początku 2011 zacząłem współpracę z Grzegorzem co już przełożyło się na więcej wolnego czasu na przyjemne rzeczy i bardziej wydajną pracę. A w tym roku – w połowie lutego rozpocząłem 8-tygodniowy kurs uważności (WWW.uwazni.pl) . Długo się za to zabierałem. Obecnie jestem w połowie tego kursu.

Tak łatwo powiedzieć – „bądź tu i teraz”. Zrób drogi Czytelniku drobne ćwiczenie i usiądź sobie wygodnie. Wyłącz komputer, muzykę, telefony i inne cuda techniki. Posiedź w ciszy 15 minut i nie myśl o niczym konkretnym. Skup się tylko na oddychaniu. Spoko – mi też na początku nie wyszło. Okazuje się, że nas umysł pracuje cały czas… wiecie jakie jest pierwsze „ćwiczenie” na kursie ? Rodzynek. Dostajesz do ręki rodzynkę. Co podpowiada automatyczny pilot w naszych głowach ? Rodzynka à Owoc à Jedzenie à Rodzynkę należy zjeść. Zamiast tego przez dobre 10 minut obserwowałem rodzynkę. Każdym zmysłem. Dotyk, zapach, smak czy chociażby słuch. Nigdy nie wpadłbym na to aby słuchać rodzynki. A jednak jak się ją pogniecie to wydaje dźwięk. „Uważność” dezaktywuje autopilota w naszych głowach. Ćwiczeń jest więcej. Większość z nich jest trudna i żmudna. Tak. Dobrze przeczytaliście. Trudna i żmudna. Ale umówmy się – nie dla każdego podnoszenie sztangi na siłowni jest jakieś ekscytujące. To samo miejsce, ta sama sztanga – zmienia się może ciężar. I to jest motywacja – z każdym treningiem dźwigam więcej. Tak samo jak z każdym treningiem uważności mój „mięsień uważności” jest silniejszy.

Może za wcześnie aby pisać o efektach, ale zaryzykuje. Czego się nauczyłem ? Jestem gościem który bardzo dużo czasu spędzał na analizowaniu tego co było i planowaniu tego co się może wydarzyć… To, co już było… no było i nie wróci. Więc nic z tym nie zrobię. A co się wydarzy – jak się wydarzy to zareaguje. Warto być przygotowanym, ale nie ma co spędzać nieskończonych godzin na zastanawianiu się „co będzie jeśli” … życie ucieka. W optymistycznym scenariuszu… te wszystkie czarne scenariusze w naszych głowach… nigdy się nie ziszczą. W negatywnym … możemy nawet nie dożyć ich realizacji. Kto wie czy jutro jadąc do pracy nie będę miał wypadku i czy to nie jest ostatnia notka ? tu i teraz jest sporo fajnych rzeczy – warto je w końcu dostrzec. Koniec z odkładaniem życia na potem. Jest kilka marzeń, które zawsze chciałem spełnić. Po co z tym czekać – planuje je spełnić teraz i rozkoszować się tym. W całości.

Udało mi się założyć sobie „kotwicę” (tak to chyba w NLP się nazywa) na „tu i teraz”. Gdy tylko moje myśli odbiegają gdzieś w przyszłość – przypominam sobie gdzie jestem i co robię. To co jest tu i teraz. To co odczuwam – jest pewne i odczuwalne. A nie oto chodzi aby w pełni odczuwać chwile ? Pamiętam jak kiedyś byłem na diecie przez 16 tygodni. Wymagała ona sporo przygotowań i zachodu … kupić składniki, pilnować określonych godzin jedzenia i przygotowywania dziwnych posiłków. No dobra – to ostatnie akurat jest fajne, bo nauczyłem się gotować. Pamiętam, że dietetyczka spytała się mnie:

„Gdyby miał Pan kryzys w diecie i chciał Pan zgrzeszyć – to co by Pan zjadł”.

Po chwili odpowiedziałem – „czekoladowe biszkoptowe ciasto z wisienką”.

No i miałem kiedyś taki kryzys. I poszedłem na to ciastko. Co jest najśmieszniejsze – że dokładnie pamiętam jak 6 grudnia 2010 roku jadłem w kawiarni Grycan w Arkadii to ciastko… i jadłem je dobre 20 minut delektując się każdym kęsem. Od tego czasu jadłem pewnie wiele moich ulubionych ciastek czekoladowych z wisienką. Czy któreś tak pamiętam. Nie.

Ponoć ludzie, którzy otarli się o śmierć zmieniają swoje podejście do życia. Nagle wyjaśniają sobie sprawy z przyjaciółmi, z rodziną, z partnerami i cieszą się życiem i mają świadomość jego ulotności i czerpią z każdej chwili. Nergalowi się odmieniło po wygranej z białaczką… mi się odmienia po wprowadzeni uważności. Ta wersja jest milsza – obędzie się bez chemii ;)

Do konkretów. Co się zmieniło.

Jak jestem w pracy – to jestem w pracy. Muszę sobie w tym trochę pomagać – świetnie działa blocker rozpraszających stron (FB) oraz zdjęcie w moim gabinecie z wizualizacją mojego marzenia. Odkryłem, że łatwiej mi idzie jeśli sam sobie ustawię ramy w których działam. Przykładowo ostatnio laptop służbowy zostaje w biurze. Nie zabieram go do domu. Po powrocie do domu mam swój rytuał. Zdejmuje gajer, szybki prysznic i wbijam się w dresik (ale niestety bez trzech pasków). I od tej pory jestem w trybie domowym. Nie myślę o pracy. Nawet ostatnio nie odebrałem (przez przypadek) telefonu służbowego. I wiecie co ? świat się nie zawalił – sprawa musiała poczekać do następnego dnia. I wszyscy żyją i mają się dobrze :)
Przeważnie jak jechałem do pracy to sprawdzałem maile lub sprawdzałem listę zdań. To taka zła „wielo zadaniowość”. Pomijając fakt zagrożenia drogowego, które stwarzałem omijała mnie frajda z jazdy do pracy. Tak – dobrze czytacie – droga do pracy może być fajna. Miło jest wsiąść do samochodu, odpalić ulubioną muzykę i jechać. Tak po prostu. Jacek Walkiewicz wspomina często o ludziach stojących w korku w swoich autach za 250 000 zł. Fajnie jest doświadczyć stania w korku w swoim własnym wygodnym samochodzie (mimo iż nie za 250 k) i rozkoszowaniu się muzyką. Na korki wpływu przecież nie mam – po co się stresować ? Aby mnie nie kusiło – ostatnio telefony (służbowy i prywatny) jadą w bagażniku.

W ciągu dnia medytuję – a przynajmniej próbuje – jak pisałem kilkanaście zdań temu – ćwiczenia uważności są nudne i trudne – ale skoro po 4 tygodniach widzę już efekty – to działam dalej :)

Wow…ale się rozpisałem… czas na konkluzję. Jakiś czas temu odpowiedziałem sobie na pytania
- co lubię?
- co mi sprawia przyjemność?
- z kim lubię spędzać czas?

Poprzestawiałem swoje priorytety po to aby spędzać czas z wartościowymi ludźmi którzy wnoszą coś w moje życie (przy okazji liczba moich „znajomych” na FB zmalała o 25% ^_^). Gdy jestem w pracy to koncentruje się na pracy aby zarobić pieniądze (nigdy nie ukrywałem, że są środkiem do celu – a nie celem samym w sobie) aby nadchodzące miesiące spędzić w gronie przyjaciół na urlopie oraz na kilku(nastu) koncertach i festiwalach (to ta rzecz, która sprawia mi przyjemność). Do tego planuje spełnić swoje motoryzacyjne marzenie. I na każdym z tych koncertów (na większość dojadę moim wymarzonym autem) będę „tu i teraz” chłonąc każdy dźwięk i każdą chwile.

Nie pozwól aby ominęło Cię jakieś „czekoladowe biszkoptowe ciasto z wisienka” i spraw je sobie od czas do czasu. ZASŁUGUJESZ NA TO.

Derek (Vinyard z „American History X” mówi, że dobrze zakończyć pracę cytatem, że ktoś na pewno powiedział to lepiej. Więc jak masz problem z końcówką ukradnij ją komuś i zakończ z fasonem. No to ja zakończę cytatem z jednego z moich idoli. Lester Burnham z „American Beauty”

„ I had always heard your entire life flashes in front of your eyes the second before you die. First of all, that one second isn't a second at all, it stretches on forever, like an ocean of time... For me, it was lying on my back at Boy Scout camp, watching falling stars... And yellow leaves, from the maple trees, that lined our street... Or my grandmother's hands, and the way her skin seemed like paper... And the first time I saw my cousin Tony's brand new Firebird... And Janie... And Janie... And... Carolyn. I guess I could be pretty pissed off about what happened to me... but it's hard to stay mad, when there's so much beauty in the world. Sometimes I feel like I'm seeing it all at once, and it's too much, my heart fills up like a balloon that's about to burst... And then I remember to relax, and stop trying to hold on to it, and then it flows through me like rain and I can't feel anything but gratitude for every single moment of my stupid little life... You have no idea what I'm talking about, I'm sure. But don't worry... you will someday.”

P.S. moje motoryzacyjne marzenie jest tak samo krwisto-czerwone jak ten „Firebird”

http://www.youtube.com/watch?v=VGiI-MuTWf0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz