sobota, 2 lutego 2013

Fall seven times... get up eight

Jest taka kapela jak Lifehouse. Całkiem przyjemne pop-rockowe granie. Jedną z płyt nazwali „Stanley Climbfall” – w którymś z wywiadów z nimi przeczytałem, że chodziło im o naturalny cykl Stand-Climb-Fall. Jako dziewiętnastolatek jeszcze niewiele o tym wiedziałem. Stać (wytrzymać), wspiąć się i upaść. i  tak w kółko. Niezły bezsens. Jedenaście lat później bogatszy o wiele doświadczeń i kilkadziesiąt siwych włosów na głowie widzę że coś w tym jest. Dziś zgodnie z zapowiedzią z fejsa będzie o ostatnim (a może pierwszym) etapie. O upadaniu.


To jedna z moich ulubionych scen z Batman Begins http://www.youtube.com/watch?v=kTWjtnKv4vE.

Chcę wierzyć w to, że będę potrafił być takim rodzicem, który umie przygotować dziecko na trudy życia i wyciągać z tego nauczki.

Upadek – czym może być ? Brzmi trochę patetycznie – no cóż – ja lubię patos w dobrym stylu (cała Nolanowska trylogia o Mrocznym Rycerzu taka jest) i duże słowa. Upadek – to może być utrata pracy, niewypał biznesowy, kiepski związek, zawiedzenie się na kimś lecz również nieco prozaiczne rzeczy. Ja np. dużym wysiłkiem i zaangażowaniem osiągnąłem jakiś czas temu dobrą formę i kondycję fizyczną a potem się z pewnych względów zapuściłem i wskaźnik „Body Fat %” wrócił do złych poziomów (no może nie złych, ale w górne granice normy;). Wkurzyłem się na siebie i teraz znowu muszę, wróć, chcę się zaangażować i odzyskać formę.

Każdy upadek boli – mniej lub bardziej ale boli. Wierze w „krew, pot i łzy” i warto do tego się przyzwyczajać od małego (dzieci nie planuje wychowywać w duchu „This is Sparta” ;))  

No dobra – upadamy i co dalej? Krok pierwszy – ból. Trzeba go poczuć. Nie zagłuszać, nie spychać tylko poczuć i zapamiętać. Jedno z zaleceń terapii Gestalt brzmi „Poddawaj się nieprzyjemności i bólowi dokładnie tak samo jak przyjemności. Nie ograniczaj swojej świadomości”. Prawda jest taka że jeżeli chcemy czegoś uniknąć w przyszłości musimy wiedzieć dlaczego ? Bo to boli. Nie wierzyłem kiedyś mamie w to, że trzeba myć zęby – to takie nudne przecież jest. Ale wolę nudę niż ból borowania.

Ok. uświadomiłem sobie, ze mnie zabolało. Teraz ta najtrudniejsza część – trzeba postanowić co z tym fantem zrobić. Czy w ogóle robić… bo jest przecież ciężko i niekomfortowo – tak mnie boli, że nie chcę nic robić. Bo jak coś zacznę robić to może się przecież znowu nie udać – czyż nie ? Jasne, że tak. Stand,Climb,Fall,Stand,Climb,Fall…

Kiedyś miałem kiepskie wyniki sprzedażowe i byłem mega zniechęcony do tego co i jak robiłem (albo czego nie robiłem). W trakcie cotygodniowej zjebki od szefa usłyszałem z jego ust coś bardzo mądrego i trafnie mnie wtedy określającego:

„Ty jesteś jak dziecko co się przewróciło przy zabawie i rozwaliło sobie kolano. Tylko zamiast coś naprawić czy zakleić plastrem i pozwolić się zagoić Ty dłubiesz w nim i rozdrapujesz… a  to Ci kurwa nie pomaga !”

Dobrze jest mieć kogoś obok siebie, kto da nam impuls do działania. Mnie powyższy kopniak w tyłek od szefa wytrącił z letargu i zacząłem działać - zmieniać się.

Z postanowieniami jest ten problem, że czasem ciężko w nich wytrwać. Zacząłem coś robić ale czy skończę czy wytrwam ? Tutaj pomagają emocje. Pamiętam jak się dobrze czułem gdy byłem szczuplejszy. Pisałem kiedyś o emocjach – dobrych i złych. Mógłbym mieć żal do siebie, że zmarnowałem efekty trzech miesięcy ciężkiej pracy. Tylko, że żal rozleniwia – nie mobilizuje do działania. Wkurzyłem się na siebie i to wkurzenie dodaje mi sił i motywacji. Na tyle, na ile potrafię zarządzam swoimi emocjami aby mnie wspierały w moim działaniu.

Nauczka – z każdego upadku warto ją wyciągnąć. Wiem już dlaczego drugim razem nie odpuszczę ćwiczeń – by się nie czuć tak jak niedawno – by uniknąć tego bólu i złych, demobilizujących emocji. W ciągu trzydziestu lat życia upadłem wiele razy. Z perspektywy czasu jak większość z tych upadków nazywam lekcjami – mniej lub bardziej kosztownymi ale lekcjami. „Never a failure – always a lesson” – dokładnie tak.

Nie jest sztuką przeżyć życie mając wszystko podane na tacy albo nie robiąc nic. Patrzymy często na kogoś i myślimy – ten gość to musi mieć klawe życie. Idzie do pracy na kilka godzin i ma z tego XX tysięcy złotych miesięcznie. Pięknie, łatwo i przyjemnie. To, czego nie widać to ile razy trzeba było się pomylić, coś spieprzyć i wyciągnąć wnioski aby znaleźć się w miejscu, w którym się jest. Samuel Beckett napisał kiedyś „Ever tried. Ever failed. No matter. Try again. Fail again. Fail Better”. Święta racja !

Upadki, porażki są niezbędne aby się rozwijać. Nie można tylko przestać próbować. Próbować ćwiczyć, być lepszym biznesmenem, mieć lepszy związek, być szczęśliwym etc. Dla mnie miarą człowieka jest to ile razy coś mu nie wyszło a dalej próbuje. To pokazuje hart ducha i determinacje. W naszej kulturze "sukcesu" chwalimy się swoimi osiągnięciami sukcesami. Porażka jest czymś wsydliwym. Dwóch kumpli przy piwie raczej będzie się przechwalało kto jest większym samcem alfa i kto ma większe jądra niż tym co im nie wyszło. A taki choćby Rocky Balboa ? Prawie każdy film o nim zaczyna się od jakiejś "porażki" a potem widzimy jak w pocie czoła haruje, trenuje i na końcu wygrywa. Nie ma co się wstydzić swoich upadków. W pełni słodycz sukcesu można docenić tylko gdy zna się gorycz porażki.

„Why do we fall master Bruce ? So we can learn how to pick ourselves up”…  jeszcze nie raz coś schrzanię w swoim życiu – jestem tego pewien. Zaprzyjaźniłem się nawet w pewien sposób z fazą „fall” bo po niej następuje ekscytująca „climb”. A skąd wziąć siły do tej wspinaczki – to już temat na zupełnie inny wpis…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz