niedziela, 30 grudnia 2012

Rok z 365*1%



Kilka rzeczy się zmieniło w moim życiu w ciągu ostatniego roku 

- Zarządzanie czasem i wdrożenie „Getting Things Done” (dzięki Grzeogrz !)
- Toastmasters i BNI – umiejętność przemawiania oraz „umiejętności przywódczo-organizacyjnych)
- Siłownia z trenerem personalnym – zupełnie inna jakość treningu
- Spontaniczność – nawet teraz piszę ze spontanicznego wyjazdu – nieracjonalnego ekonomicznie i pod kilkoma innymi względami. Dzięki moim przyjaciołom w tym roku kilkakrotnie spontanicznie wyrwałem się z Warszawy w parę fajnych miejsc z fajnymi ludźmi. Spontaniczność zaczęła objawiać się nie tylko w sprawach wyjazdowych. I dobrze się sprawdza.
- Śpiewanie – tak, zacząłem śpiewać. Oczywiście nie chodzi o umiejętności wokalne ale o to, że nie krępuje się już śpiewać w (dobrym) towarzystwie – jak jadę autem czy jestem pod prysznicem ( tu ciężej o towarzystwo)
- Pisanie – ten blog i kilka innych rzeczy, sprawia że zaprzyjaźniam się z pisaniem. Co najmniej strona dziennie to minimum
- Tatuaż. Zrobiłem sobie pierwszy, zaraz zrobię drugi i jakoś nie przeraża mnie już nieodwracalność tego procesu
- Stawianie granic. I tyle w tym temacie
- Otwarta komunikacja
- Asertywność
Oczywiście nie wszystko się udało, nie wszędzie osiągnąłem takie efekty jak zakładałem.
Mam jakieś założenia na nowy rok (joga, Buddyzm, miesiąc „oczyszczenia”). Niezależnie od tego jak wyszedł ten rok, jakie plany zrealizowałem… wystarczy mi odpowiedzieć na pytanie… czy jestem lepszym człowiekiem niż rok temu… na pewno… i o to chodzi w tym projekcie. Za rok będę mógł sobie odpowiedzieć to samo !

wtorek, 11 grudnia 2012

Jesteś tym, co jesz...


Znacie to powiedzenie powtarzane, przez dietetyków, trenerów osobistych i ludzi co starają się zrzucić kilka(naście/dziesiąt) zbędnych kilogramów – „Jesteś tym, co jesz”.


Pewien mój znajomy użył kiedyś w rozmowie określenia „intelektualny tłuszcz” (Pozdro M&M`s ;)
Tak jak tłuszcz na ciele spalamy w kuchni i na siłowni podobnie jest z tłuszczem "inteletkualnym" - jego też warto spalać - i przekuwać na mięśnie.

Jako społeczeństwo obrośliśmy różnymi przekonaniami:

- Bogaty - na pewno się nakradł, przecież pierwszy milion trzeba ukraść

- ładna dziewczyna na wysokim stanowisku – na pewno musiała dać dupy prezesowi

Znacie na pewno i inne przykłady… ja też znam … pewnie w mojej głowie nadal trochę siedzi.
Budda powiadał „Nasza świadomość jest naszym wszystkim. Jesteście tym, o czym myślicie”. 

Skoro aby mieć szczupłą i wysportowaną sylwetkę spędzamy godziny na siłowni lub na powietrzu i jemy rozsądnie to co zrobić aby spalić „tłuszcz intelektualny” ? Trzeba dobrze karmić swoje myśli i ducha.

kiedyś moim rytuałem było oglądanie wiadomości. Dokładniej „Faktów” o 19:00 oraz „Wiadomości” o 19:30. Lubiłem mieć spojrzenie na sprawę z dwóch źródeł. I tak przez godzinę słuchałem co złego dzieje się na świecie, w gospodarce i co znowu wymyślili nasi politykierzy. Godzina przed TV … z której nie wynikało nic dobrego. 

Od roku nie oglądam wiadomości. Ba – nawet na portalach internetowych nie zaglądam na sekcję poświęcone polityce. 

Jaki wpływ na moje życie ma to czy brzoza była pancerna, czy trotyl, czy wygrał Obama czy ten drugi… 
Na poziom mojego szczęścia ma wpływ ale niewielki. Tak więc telewizor służy mi tylko do oglądania filmów, które sam sobie wybieram.

W 2007 roku byłem na konferencji poświęconej komunikacji wewnętrznej w firmach.  Na prezentacji prelegent pokazywał liczby ile komunikatów (to była bardzo duża liczba - idąca w tysiące) zalewa nas codziennie z różnych źródeł. Jak się w tym wszystkim odnaleźć i ogarnąć? 

Przede wszystkim zadać sobie jedno pytanie. "W jakim stopniu mnie to rozwija ?"

Czy kolejna godzina spędzona na Pudelku sprawi, że moje życie będzie lepsze ?

Tak jak nie jemy „junk food” w McDonaldsie czy KFC tak wyrzućmy ze swojego intelektualnego „jadłospisu” to, co nas nie rozwija. Oczywiście raz na jakiś czas każdy lubi zgrzeszyć i zjeść coś tuczącego - tak samo można się odmóżdżyć gdy tego potrzeba - lecz z rozwagą i umiarem.
Moja „dieta” wygląda głównie tak":

- podręczna biblioteczka filmów na każdy nastrój – są takie filmy które zawsze napełniają optymizmem – „Amelia”, „W pogoni za szczęściem”, „Skazani na Shawshank”, „The Bucket List” czy wiele wiele innych.


- Video w Internecie – nie ma chyba dnia abym nie obejrzał jakiegoś inspirującego filmu na YT – głównie WWW.odwazsiezyc.eu czy WWW.tedxtalks.ted.com. TED ma osobną aplikację na ipada – idealne do oglądania przy goleniu się ;)

- muzyka – od kiedy pamiętam zawsze mam przy sobie jakiś sprzęt grający – walkman, discman, minidisc, mp3, ipod czy coś innego. Muzyka towarzyszy mi prawie wszędzie… jakiś czas temu odkryłem audiobooki 

– w kuchni, pod prysznicem, przy gotowaniu czy sprzątaniu – coraz częściej zastępują mi słuchanie muzyki. Nie wkurzam się już na korki – mam czas posłuchać książek :)

- inspirujące plakaty, cytaty … Ci co byli u mnie w domu znają Clinta Eastwooda na mojej lodówce i Rockyego i Bruce`a Lee z mojej sypialni (kurde – jak to brzmi ;P).

Ktoś może powiedzieć – „co z Tobą jest nie tak? Musisz się specjalnie programować tym pozytywnym bullshitem?” … yep – wolę się świadomie pozytywnie programować niż nieświadomie zaśmiecać sobie głowę badziewiem.







niedziela, 9 grudnia 2012

Gestalt


„Ja robię swoje i ty robisz swoje.
Ja nie jestem na świecie po to,
żeby spełniać twoje oczekiwania,
a ty nie masz obowiązku spełniania
moich oczekiwań.
Ty jesteś ty, a ja jestem ja.
Jeśli się spotkamy - to wspaniale.
Jeśli nie - to trudno.”
                                                  Fritz Perls


niedziela, 2 grudnia 2012

Siła "słabych" więzi...czyli ucieczka z Matrixa

Plugin do przeglądarki x 2, plugin do gmaila, appka na Blackberry, appka na iphone x2 (messenger i podstawowa), do tego appka na ipadzie... Matrix nie wypuszcza tak łatwo :)

Wczoraj byłem z przyjacielem w Willa Matrix - bardzo fajne miejsce... zainspirowało mnie do tego aby się od Matrixa odciąć. Dzięki Facebookowi poznałem sporo osób (o tym można by niezłą powieść napisać :), podtrzymuje relacje ( siła słabych więzi), wiem co dzieje się u znajomych ... heh - i co z tego skoro wolę się z tymi znajomymi spotkać na kawę, nowo poznane osoby też poznać osobiście (co prawda przeważnie po krótszej lub dłuższej wymianie zdań). Niedawno sobie wstawiłem taki plugin do Chrome`a który zlicza czas spędzony na każdej ze stron... przy Facebooku stanowczo za dużo tego wychodziło. Zainstalowałem web blockera - w pracy nie wchodzę na Fejsa- chyba że z komórki jak akurat robię coś przy okazji i nie rozprasza mnie to za mocno - przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem. Lecz często było tak, że wracałem do domu, odpalałem fejsa i godzina albo dwie znikały nie wiadomo gdzie. Znajomi się śmieją, że jestem uzależniony - że nawet na wakacjach się check-inuje (nie wiem czy już jest taki czasownik) i wrzucam fotki No cóż - ten fejs daje mi też rzeczy o których tu nie piszę (bo to temat na inną notkę). W każdym razie wczoraj wpadłem na pomysł, który już kiedyś miałem i kiedyś zrealizowałem. Rok temu na tydzień wyłączyłem się z fejsa - aby udowodnić sobie, że potrafię. Tak - czasem tak mam, że lubię sobie (a może innym - kto wie) udowadniać, że potrafię, że dam radę. Tak stało się i dziś. Wylogowałem się - to dziwny okres w moim życiu (heh - wiem, wiem - oklepany tekst :) i muszę się... wróć ... chcę się skoncentrować na tym co ważne. Wierze, że nic istotnego mnie nie ominie. Bo przecież jak będzie jakaś fajna impreza to po mnie zadzwonią. Jak coś ważnego się wydarzy to też mi ktoś o tym powie, prawda ? Rok temu postanowiłem odciąć się na tydzień. Teraz nie stawiam sobie żadnego celu - zobaczymy jak będzie - może to będzie tydzień, może dwa, może trzy... a może już w piątek stwierdzę, że udowodniłem sobie to, co chciałem udowodnić. Jedno jest pewne - będę miał więcej czasu na ważne rzeczy i sprawdzę ile osób zagląda tu ze źródeł innych niż FB. Co by nie mówić to jest to świetny nośnik do tego, co chcę uczynić za pomocą projektu 365*1%

Tylko jak ja wrzucę na fejsa informację o tym, że się właśnie z niego wylogowałem ? :) ot paradoks.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Dobra nuta na poniedziałek :)

Są takie kawałki, które napędzają do działania - to jeden z nich


"You can`t expect to reach the top with out a little climbing" - czyż nie ?:)


poniedziałek, 19 listopada 2012

StimPack – czyli rzecz o emocjach (explict lyric)



Kiedyś zagrywałem się w „Starcrafta” – świetna gra… chyba przez to, że była taka świetna nie dostałem się na UW na żaden z 6 kierunków studiów na które tam zdawałem. 
W końcu dostałem się do prywatnej uczelni i mimo wszystko – wyszło mi to na zdrowie. Lecz to nie uczelni mam zamiar tu pisać… wracając do „Starcrafta”.

 Jedną z podstawowych jednostek Terran ( czyli ludzi) jest Marine. Można mu zaaplikować „StimPacka”.  To cudo zwiększało szybkostrzelność i szybkość biegania tych małych żołnierzyków. Fajna rzecz. 

Przydałaby się w naszym codziennym życiu, czyż nie ? Tak się składa, że to już jest – nie trzeba czekać aż ktoś to wynajdzie. Mamy to w sobie od urodzenia – wystarczy się nauczyć go dobrze wykorzystywać. 

Co mam na myśli… heh …to, co napędza nas. Emocje. Plan na tą notkę miałem już od dawna, ale dziś przypadkowo zaaplikował mi się StimPack (cała masa pozytywnych emocji). 

Co powoduje, że ludzie kupują drogie (droższe niż konkurencja) sprzęty Apple ? Emocje. 

Co powoduje, że malarze, poeci i inni artyści tworzą piękne rzeczy ? Emocje.

Z drugiej strony to samo powoduje, że ludzie ranią się wzajemnie czy wręcz wybijają całe narody ( Adolf, Józef, Mao i kilku innych sk….synów pewnie też odczuwało jakieś tam emocje … kiedyś na pewno). 
Czemu ludzie wykrzykują sobie wzajemnie słowa, które ranią najmocniej ... przez emocje.

Tak więc mamy pozytywne i negatywne. Jedne i drugie tak samo potrzebne.

Jeden z moich idoli (szacuneczek dla Prof. Bartoszewskiego) powiedział kiedyś

"Jeśli nie wiesz, jak się zachować, to na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie..."

Miałem w ciągu ostatnich miesięcy kilka okazji aby się tak zachować… i czułem się z tym świetnie. Dumny, zadowolony. Czasem kusi by iść łatwiejszą ścieżką (żeby nie było - nieprzyzwoicie też się parę razy w życiu zachowałem... ). Ale przypominam sobie wtedy to jak się czułem gdy zachowałem się „przyzwoicie” i jest lżej iść tą inną ścieżką. 

Heh…dobra – może za mocno filozofią pojechałem. Może coś prostszego – każdy z nas się kiedyś stresuje. Boi spotkania z trudnym Klientem, szefem, szczerej rozmowy z drugą osoby ( ten rodzaj rozmowy który może kogoś zranić). 
Warto wtedy sięgnąć do swojego SteamPacka w głowie (albo sercu, duszy, czakrze ( słowo czakra się odmienia w ogóle ?) i przypomnieć sobie coś przyjemnego: 
Cudowne beztroskie chwile z przyjaciółmi, moment gdy po kilku godzinach marszu zdobywasz górski szczyt, czy gdy po raz pierwszy kochasz się z kobietą pod gołym niebem…. Lub cokolwiek sprawia, że choć przez chwilę czujesz się szczęśliwy.

 Jedna z pierwszych moich notek była o uważności (Mindfulness). To umiejętność, która pomaga zapamiętać  (zasejwować - posługując się komputerowym slangiem)  te najwspanialsze chwile w życiu… z każdym istotnym oraz (pozornie) nieistotnym detalem.

"Na tysiące godzin kilka minut szczęścia, których nie przyniesiesz w rękach do domu, przywleczesz w zębach"

Moje najcudowniejsze chwile mają swoje ścieżki dźwiękowe i mogę je przynieść w „rękach do domu” . Są takie piosenki które wystarczy włączyć aby „załadować” te najfajniejsze wspomnienia. I działać, lepiej, szybciej, skuteczniej.
Znajomi się dziwią „jak to możliwe, że wstajesz tak rano i zasuwasz na siłownię”. Nie – nie lubię wstawać rano… lubię spać, leżeć w łóżku… Lubię leniuchować… Lecz jeszcze bardziej lubię czuć się dumny z siebie i zadowolony z tego, że znowu dałem radę. Taki mój StimPack

Złe emocje. Tja … ich też jest sporo, czyż nie?  I bardzo dobrze. Trzeba umieć nimi zarządzać - opanować je, zanim one opanują nas.. Jakiś czas temu nauczyłem się wkurwiać (excuse my french). Wcześniej się smuciłem gdy coś nie szło po mojej myśli (a w życiu dosyć często coś idzie „nie po naszej myśli”) Umiejętność wkurwienia się jest jedną z cenniejszych, które ostatnio nabyłem. 

To negatywna, ale bardzo „twórcza” emocja. Daje kopa do pracy, przywraca motywacje. Praktyczna wskazówka – ostatnio na siłowni zauważyłem, że gdy tylko brakuje mi pary i sztanga zaczyna mnie przygniatać to przypominam sobie kto mnie ostatnio wkurwił (a siwe włosy na mojej skroni wskazują na to, że było kilka takich osób, kilka takich sytuacji) i od razu pojawiają się nowe zapasy energii. Kiedyś gdy kilku dresiarzy mnie mocno wkurzyło, czterech kolegów miało problemy aby mnie utrzymać w ryzach. A Ci co mnie znają wiedzą, ze należę raczej do spokojnych osób.

Konkluzja ? część z moich znajomych wie co sądzę o młotkach – można nimi wbić gwóźdź, zbudować arkę ( Noe dał radę;) albo – jeśli nie umiemy się nim posługiwać – bardzo szybko usunąć paznokieć z palca i dać zarobić producentowi Ketanolu.

 Emocje to takie młotki – można nauczyć się nimi umiejętnie posługiwać. Nie jest to łatwe – ale z pewnością jest to sztuka, którą warto opanować. Po to, aby w odpowiednim momencie zaaplikować jedną z zapamiętanych emocji – od wkurwienia po zakochanie. Każdą z nich stosować odpowiedzialnie i z rozwagą.       

czwartek, 1 listopada 2012

O znaczeniu dat




1 stycznia – „Ogólnopolski dzień noworocznych postanowień”
21 stycznia – dzień Babci
22 stycznia – dzień Dziadka
14 lutego – Walentynki
8 marca – dzień kobiet
3 maja – święto konstytucji 3 Maja
1 listopada – Wszystkich Świętych
11 listopada – Święto Niepodległości

Po drodze rocznica śmierci, urodziny, imieniny, rocznica (miesięcznica w niektórych przypadkach) związku/ ślubu, i pewnie kilka innych dat…

Od dat się zaczął „Projekt 365*1%”, potem powstał FanPage a później ten blog. 

Obrzydzało (i dalej mnie obrzydza jak ktoś tylko gada a nie działa) mnie jak wielu moich znajomych mówiło sobie pod koniec roku, że „od 2012”

- rzucę palenie
- zacznę się odchudzać
- ruszę dupsko na siłownię
- poznam w końcu fajnego faceta / kobietę
- zmienię pracę
- przestanę tkwić w toksycznych relacjach
I wiele, wiele innych …

Jakby nagle wszystkich ogarnęła jakaś mistyczna wiara, że jak tylko zmieni się jedna cyferka na kalendarzu to wszystko się jakoś samo ułoży i będzie lepiej - bo to nowy rok będzie. Idzie nowe… tja… aha… nie zapominajmy, że w sylwestra mamy przymus świetnej i udanej zabawy. Nie można przecież przyjść do pracy i powiedzieć „ e tam – średnio się bawiłem”.  Mój ostatni sylwester był kiepski – tak bywa. Najlepiej bawię się na spontanicznych wypadach z moimi przyjaciółmi. 

Do czego dążę… to głupie fiksowanie się na datach... Dziś nie mogłem spokojnie dojechać do swojego domu, bo mieszkam 500 m od cmentarza. Wiara ruszyła na cmentarze oddawać hołd zmarłym… przypomnę tylko, że dziś (1 listopad) jest „Wszystkich Świętych” a nie „Dzień Zaduszny”. Nic to – w kraju, w którym prawie 95% osób deklaruje się jako „wierzący” jest to doskonała okazja aby bezrefleksyjnie postać w korkach do cmentarza, przespacerować się w szpilkach i mini spódniczce (aż żałuję, ze nie robiłem dziś zdjęć) po cmentarzu. Do tego wata cukrowa, popcorn, obwarzanki… nie kumam… wydawało mi się, że chodzi o jakąś chwilę refleksji … widać się myliłem. Objazdy, korki w spokojnej dzielnicy, tłumy parkujące na trawnikach. Bo to dziś trzeba iść na groby. Nie wypada nie pójść. Wszyscy idą. I wszyscy stoją w korkach, przeklinają, denerwują się, frustrują ...


Od kilku lat nie jeżdżę na groby w listopadzie. Po pierwsze – nienawidzę tłumów. Zwłaszcza na cmentarzu, który ma być miejscem ciszy, spokoju, refleksji. 
Po drugie dla mnie udaje się tam w rocznicę śmierci moich bliskich. Kalendarz mi przypomina o tym, że to dziś jest ten dzień... Mój i osoby o której chcę pamiętać - a nie dlatego, że wszyscy wtedy to robią.

Moim faworytem są chyba jednak Walentynki. 14 lutego – dzień w którym powinieneś iść na randkę, dać swojej partnerce kwiaty, serduszko, czekoladki czy cokolwiek innego…a… no i koniecznie obejrzeć kolejną durną romantyczną komedię. Love is In the air… Święto zakochanych … po to aby wyciągnąć z nas – konsumentów – pieniądze na te kwiatki, ciasteczka, cukiereczki. Jak kochasz to chyba cały rok ?
Z moich doświadczeń wynika że kwiaty czy prezent dla partnerki dany bez specjalnej okazji – sprawia o wiele więcej frajdy niż na Walentynki czy "w nagrodę", że jesteśmy razem już x lat, czy x miesięcy.

Jedźmy dalej – 8 marca. Goździki dla kobiet. I polityczny bełkot o równouprawnieniu. Ono się w głowach i zachowaniach i postawach ma przejawiać a nie w parytetach  czy ustawach.  Dojrzały emocjonalnie człowiek traktuje kobiety z szacunkiem cały rok a ogarnięte i pewne siebie kobiety nie potrzebują (moim zdaniem – nie bardzo mam prawo za nie się wypowiadać;) żadnego specjalnego święta.

Ponieważ notki na tym blogu są pisane raczej spontanicznie na zasadzie „strumienia świadomości to chyba na chwilę zgubiłem wątek … pewnie mógłbym pisać dalej o istotnych datach, kiedy trzeba/należy/powinno się iść za stadem i robić to co inni (aha – aby też było na czasie – wczoraj było Halloween – w jednym zdaniu – dla dorosłych to taki mini-karnawał – można wyjść na imprezę na miasto i się przebrać, ale na Boga,bogów,Odyna,Buddę,Jahwe etc… nie przebierajcie dzieciaków i nie wysyłajcie ich po „cukierek albo psikus” to jest POLSKA a nie USA – mamy swoją kulturę i jej uczmy dzieci). Nie będę pisał o kolejnych datach.

Jeśli chcę pomyśleć o tym jakim świetnym człowiekiem był mój dziadek – nie muszę czekać do listopada – wystarczy, że zajrzę do szafy gdzie trzymam jego marynarkę i wracają wspomnienia.
Jeśli kogoś kocham – to okazuje to gdy to czuje. Jeśli kogoś szanuję to cały rok a nie tylko 8 marca czy 21/22 stycznia, 26 maja …)

Z pewnymi rzeczami nie warto czekać na innych ani na to aż „zmieni się jedna cyferka na kalendarzu czy zegarku”…  The time is now…



sobota, 27 października 2012

Lista "Sukcesów i wdzięczności"


„Spinning, weaving 'round each new experience.
Recognize this as a holy gift and celebrate this
chance to be alive and breathing,
a chance to be alive and breathing.”

Tool "Parabola"


Dziś będzie o wdzięczności. Wdzięczny jestem za ten dzień, kiedy mam w końcu chwilę na to aby napisać tę notkę i za każdego czytelnika, któremu choć trochę zmieni się dzięki niej patrzenie na świat.

Właśnie przeczytałem na fejsie, że znajomy miał ciężki dzień. Stłuczka, zgubione klucze i do tego psia pogoda… jak i za co być tu wdzięcznym. Heh… czasem dostajemy od życia tzw. „slap In the face” i zapominamy o pozytywach.

A jednak się da… parę lat temu (sześć, aby być konkretnym) miałem ciężką życiową sytuację.
 Pamiętam, że usiadłem na balkonie, zapaliłem seeshę i w pewnym momencie uświadomiłem sobie, „hej – nie jest tak źle”.

Wyjąłem kartkę i zacząłem spisywać to co w moim życiu jest dobrego. Od najbardziej podstawowych rzeczy.

- jestem zdrowy
- mam gdzie mieszkać
- mam pracę, która pozwala mi zarobić na bieżące (i nie tylko) potrzeby
- mam rodzinę (jaka jest  taka jest, ale która jest „normalna”)

Zapisałem tego całą kartkę A4 i wyszło, że te zapiski pokrywają większość (a z całą pewnością dwa podstawowe poziomy) „Piramidy potrzeb Maslowa”



Czyli jednak nie jest źle… w natłoku spraw i codziennym kołowrotku spraw zawodowych i osobistych czasami koncentrujemy się na tym czego pragniemy/pożądamy/potrzebujemy zapominając i niedoceniając tego co już jest nasze.
Daleki jestem od spoczywania na laurach i odpuszczania (inaczej ten blog nie miałby sensu). Oczywiste jest jednak, że w drodze w górę (jakkolwiek by ją rozumieć – edukacja, kariera, związki, rodzina, zdrowie etc) nie raz, nie dwa nie osiągniemy założonych celów, nie zrealizujemy swoich marzeń, ktoś nas zrani, my kogoś zranimy, zawiedziemy. Taki lajf.

Czasem życie chłoszcze i nie ma się siły iść dalej. To dobry moment aby przystanąć na chwilę i spojrzeć na sprawy z dystansu. Spisać sobie taką listę rzeczy, które są dobre i za które jest się wdzięcznym. Przypomnieć sobie swoje „problemy” z dawnych lat. Mnie kiedyś przerażała matura, pierwsza sesja na studiach, pierwsza rozmowa z szefem o podwyżkę… dziś – to mały pikuś – uśmiecham się na myśl o tych „problemach”. Teraz też mam oczywiście jakieś wyzwania ( „wyzwania” – nie „problemy” – to jak nazywamy rzeczy definiuje nasze nastawienie do nich) i na racjonalnym poziomie wiem, że za kilka lat będę się śmiał z tego co mnie teraz stresuje.

Wystarczy, że wyobrażę sobie siebie za te kilka lat w innej sytuacji życiowej i cofnę się w myślach do dnia dzisiejszego ;) Pewnie w psychologii jest na to jakieś mądre słowo ;)



Konkluzja ?

Nie zawsze idzie po naszej myśli (wow - ale odkrycie ;). Mimo całego pozytywnego nastawienia do życia i świata czasem siada motywacja. Tak było i będzie.

Trzeba się na to uzbroić w myśl zasady – „Si vis pacem, para bellum”.

W jaki sposób ? wtedy w 2006 roku nieświadomie zrobiłem coś, czego nauczyła mnie później pewna Pani Coach z którą miałem przyjemność pracować (pozdrowienia dla Gabrysi – i krótka przerwa na reklamę http://www.gabriela-gab.pl/).

Miałem za zadanie spisać na kartce listę swoich „sukcesów” – rzeczy, z których jestem zadowolony, dumny… jednym słowem – takich, dzięki którym dobrze się czuje. Podziałało – samoocena szybko się podniosła a wraz z nią moja motywacja. Taką listę prowadzę do dziś. Prawie każdego wieczora na koniec dnia siadam i zastanawiam się co było dobrego w danym dniu.

Rozwinąłem tę listę i mam dwie kategorie

1) Sukcesy - rzeczy które są moimi osiągnięciami. To, co sam osiągnąłem swoją pracą i działaniami. To może być dobrze przeprowadzone spotkanie z Klientem czy awans w pracy
2) Wdzięczność - tu pojawiają się rzeczy, na które nie mam wpływu lub bardzo mały wpływ - np. ostatnio byłem wdzięczny za to, że dopisała mi pogoda gdy postanowiłem się przejechać samochodem poza miasto... wdzięczny za to, że znalazłem 100 zł na ulicy czy przypadkiem spotkałem moją dawną partnerkę.



Pomyślisz być może Czytelniku – "tak, ale ja wiem z czego jestem zadowolony – po co miałbym pisać jakąś głupią listę?"

Gdy coś zapisujesz (najlepiej ręcznie – nie na komputerze) to angażujesz się w proces myślowy – pisząc jakiś wyraz – niejako go tworzysz i bardziej się z nim utożsamiasz. To co spisane jest lepiej zapamiętane. I łatwiej sięgnąć do tej spisanej listy dobrych rzeczy…

Lubię dobre cytaty, więc ten wpis zakończę cytatem z mojego jednego z ulubionych filmów „American Beauty”…

„I'd always heard your entire life flashes in front of your eyes the second before you die. First of all, that one second isn't a second at all. It stretches on forever, like an ocean of time. For me, it was lying on my back at Boy Scout Camp, watching falling stars. And yellow leaves from the maple trees that lined our street. Or my grandmother's hands, and the way her skin seemed like paper. And the first time I saw my cousin Tony's brand-new Firebird. And Janie... and Janie. And... Carolyn. I guess I could be pretty pissed off about what happened to me, but it's hard to stay mad when there's so much beauty in the world. Sometimes I feel like I'm seeing it all at once, and it's too much. My heart fills up like a balloon that's about to burst. And then I remember to relax, and stop trying to hold on to it. And then it flows through me like rain. And I can't feel anything but gratitude for every single moment of my stupid little life. You have no idea what I'm talking about, I'm sure. But don't worry, you will someday.”

http://www.youtube.com/watch?v=VGiI-MuTWf0

Lester zrozumiał to pod koniec swojego „głupiego małego życia” więc zastanów się … za co Ty jesteś dziś wdzięczny ?





niedziela, 21 października 2012

Moje pierwsze spotkanie z uważnością (Mindfulness)

Dzisiejszy dzień (2012.09.29) jest przełomowy … z wielu względów… m.in. dlatego, że to jest pierwsza moja notka na tym fanpage`u, który właśnie zaczyna ewoluować w stronę bloga. Dziś o uważności… Pierwszy raz przeczytałem o niej w książce Jacka Santorskiego „Dobre życie” (http://www.empik.com/dobre-zycie-santorski-jacek,prod58900465,ksiazka-p).

 Pamiętam jak moja Siostra poleciła mi ją przeczytać. Pamiętam jak siedziałem na jej miękkiej kanapie w mieszkaniu na Saskiej Kępie. Jak zapadałem się w oparcie tej kanapy i piłem sok z czarnej porzeczki. Otóż trochę czytałem o uważności. Starałem się być uważny. Kiedyś założyłem sobie, że będę medytował. Co dziennie po 60 sekund – koncentrował się tylko na oddechu.Po to aby doświadczyć chwili w pełni. Nie wyszło mi ani razu. Odpuściłem na trochę – potem udałem się na „Medytacje Aktywne” (http://medytacjeaktywne.pl/) prowadzone przez moich znajomych. Dwa, trzy razy byłem – jakoś nie zadziałało.

 Uważność / Mindfulness (za stroną http://uwazni.pl/pages/uwaznosc.php)

 To szczególny rodzaj uwagi - świadomej, nieosądzającej i skierowanej na bieżącą chwilę (J. Kabat-Zinn, 1990).

Uważność polega na rozwijaniu umiejętności pełnego skupiania uwagi na tym, co się dzieje tu i teraz, na tym czego teraz doświadczasz (na doznaniach, myślach i emocjach). Ćwiczenia uważności pomagają w odkryciu nawykowych wzorców myślenia, zachowania i odczuwania.

Żyjemy w świecie wielu bodźców. Sam mam 2 telefony komórkowe, sporo rzeczy na listach zadań, e-maile, facebooka a w przeglądarce przeważnie otwarte kilka zakładek. Od rana gdy tylko wstaje(my) – jesteśmy bombardowani niesamowitą, trudną do ogarnięcia rozumem i ciałem liczbą bodźców. Za dużo bodźców, których nie da się uporządkować w swojej głowie rodzi stres. W ciągu ostatnich tygodni doświadczyłem (i dalej doświadczam) niesamowitej ilości stresu.

Stresu który blokuje wiele rzeczy, emocji odczuć… Nie daje się cieszyć dobrymi chwilami. Jest gdzieś w nas. Przysiadł na barkach i przytłacza. Ostatnie kilkadziesiąt godzin były podobne – sporo się działo - złego i dobrego. Tak dużo, że w końcu coś "pękło" - system się przegrzał.

 Wracałem z grilla u znajomych. Otworzyłem dach w swoim samochodzie i ruszyłem do domu. W pewnym momencie zaczął padać deszcz. Przypomniałem sobie w tym momencie wykład Jacka Walkiewicza wygłoszony na wczorajszym „Festiwalu Inspiracji”. Wykład- to bardziej przemowa - „O ważności uważności”. Jacek Walkiewicz przytoczył anegdotę ludzi którzy wydają 5000 zł w trakcie weekendu w Zakopanem a potem denerwują się, że musza stać w korku na Zakopiance… w swoich samochodach za 250 000 zł. Fakt – ciężko czasem docenić to, co się ma – bo przejmujemy się bzdurą. Zapominamy jak nam jest dobrze (skoro stać kogoś na taki standard życia to przynajmniej w tej sferze życia jest co najmniej dobrze). Otóż gdy zobaczyłem pierwsze krople deszczu spadające na szybę odruchowo sięgnąłem do przycisku, który zamyka dach… Po chwili cofnąłem rękę … doświadczmy czegoś nowego. Lubię nowe rzeczy i nowe doznania. Całątrasę z Targówka na Ursus jechałem z otwartym dachem. Co poczułem ? Krople deszczu spływające po mojej twarzy. Krople wpadające mi do oczu. Zimno wody na moich dłoniach. Wiatr „we włosach”, widziałem uśmiechy ludzi którzy patrzyli na mnie gdy staliśmy na światłach (ciekawe czy gdyby mijała mnie policja to zaprosiłaby na badanie alkomatem kierowcę jadącego w sobotni deszczowy wieczór kabrioletem z otwartym dachem;). Cała drogę śmiałem się do siebie i śpiewałem do muzyki, która leciała właśnie z mojego ipoda. Wystawiałem ręcę do nieba i czułem pęd zimnego powietrza przelatującego przez moje palce. Przypomniał mi się cytat z jednej z moich ulubionych piosenek "We are the outstretched fingers That seize and hold the wind..."

I czułem jak cały mój stres uchodzi z mojego ciała. Ciała które mówi mi „jestem zmęczone”. Za mało śpię ostatnio, za dużo nerwów, za dużo aktywności. W tej chwili czuje mój obojczyk, który obiłem sobie dziś w trakcie strzelania na pikniku strzeleckim (odrzut od pocisku obił kolbą obojczyk). Gdy wjeżdżałem do garażu zatrzymałem się na chwilę, wyciągnąłem głowę w górę i poczułem zimne krople jesiennego deszczu spadające na moją śmiejącą się twarz. Pierwszy raz od dawien dawna mój „procesor w głowie” przestał być wielowątkowy i skupił się na przeżywaniu tej jednej konkretnej chwili. Nic innego nie było ważne w tym momencie.

 Dziwne i bardzo fajne uczucie… w tej chwili siedzę wygodnie na fotelu, trochę bolą mnie plecy od nocnych szaleństw imprezowych i porannego strzelania, czuje na ręce opaskę zegarka a na drugiej nowej, nierozciągniętej jeszcze opaski „Livestrong”. Czuje smak dobrej dwunastoletniej whisky na końcu mojego języka… i chłód i fakturę kostki lodu ze szlanki z whisky. Czuje chłod szklanki. i miękki skok klawiszy na mojej klawiaturze... plastikową fakturę klawiszy... i te "kreskowe" wybrzuszenia na literce "J" i "F" - zwróciliście kiedyś na nie uwagę ? Ja dopiero dziś uświadomiłem sobie ich obecność :)

 Tak… żyjemy w świecie planów tygodniowych, miesięcznych, kwartalnych, rocznych czy wieloletnich. Mój trener od zarządzania czasem (pozdrowienia Grzesiek ;) zainspirował mnie do stworzenia „Planu lotu”. Gdy dzieje się cokolwiek nowego w życiu od razu uruchamia się planowanie. Dziś po raz pierwszy doświadczyłem jak to jest zatrzymać się tu i teraz. I chłonąć chwile. Nie wybiegać za daleko w przyszłość. W ogóle nie wybiegać. Nie planować - nie myśleć - czuć.

Ot taka doskonała ilustracja – scena z „Dark Knight” – dialog Jokera i Harveya Denta (a właściwie już Two-Face`a)

„The Joker: [speaking to Two-Face] Do I really look like a guy with a plan? You know what I am? I’m a dog chasing cars. I wouldn’t know what to do with one if I caught it! You know, I just, do things. The mob has plans, the cops have plans, Gordon’s got plans. You know, they’re schemers. Schemers trying to control their worlds. I’m not a schemer.” 

 http://www.youtube.com/watch?v=Q9ElPLO9jZw&feature=related

 Pewnych rzeczy warto się uczyć nawet od Jokera… nigdy nie wiesz kto może być Twoim Nauczycielem… ale o Nauczycielu to temat na kolejną notkę… Obiecuje, że będą się pojawiały (choć pewnie nieregularnie). Dziś zaczęło się coś nowego. Jacek Walkiewicz powiedział wczoraj, że „Ludzie zmieniają się pod wpływem inspiracji lub desperacji”. Po co to „lub” … te dwie rzeczy czasem występują obok siebie – trzeba się tylko zatrzymać na chwilę … i doświadczyć w 100% każdej z nich.

365*1%

Okej ... to już mój trzeci albo i czwarty blog... drugi a obecnie aktywny... Po co ? Dla czegoś większego co mi chodzi po głowie ... pewien plan zaczyna się krystalizować. Od końca 2011 przyświeca mi pewna idea... ciągłej poprawy, pracy nad sobą... Szlifowanie diamentów to żmudny i długotrwały proces ... nie zrobisz diamentu w kilka chwil... Wymaga to dużego ciśnienia, temperatury i masy czasu ... odbywa się to bardzo po mału - tak samo jak zmiany w nas... Jakoś w trakcie mojej "kariery" w IT trafiłem na szkolenie prowadzone przez Dariusza Dumę... zapadła mi w głowę pewna myśl, której nie jestem w stanie zacytować dokładnie... główny sens był taki "nie chodzi o to aby stawać się lepszym o 10% czy 15% skokowo. Ważne aby codziennie być o 1% lepszym" 365*1% to nie 365% lecz 3741% !!! Ostatnie 2 lata mojego życia to intensywna praca nad sobą... moje noworoczne postanowienie to codziennie coś poprawiać, udoskonalać - po prostu stawać się lepszym człowiekiem... Od kwietnia jest FanPage na Facebooku a od dziś jest blog. Na FP będzie więcej treści - tutaj będą się pojawiały tylko moje artykuły - będę je pisał nieregularnie - w miarę tego co się dzieje w moim życiu i o czym mam potrzebę napisać. Chciałbym co tydzień, lecz na początek zacznę od 1 notki w miesiącu. Zapraszam do lektury