Ten tekst przeleżał u mnie na dysku prawie 2 lata i teraz mi się przypomniał, więc leci:
Wygodny fotel, osiemnastoletnia whisky w szklance, w
głośnikach leci Gojira (płyta „L'Enfant Sauvage”). Czuje się co najmniej
komfortowo.
Właśnie wróciłem z konferencji/eventu/show/spektaklu/forum
idei * (wybierz sobie, która nazwa Ci najlepiej pasuje) TEDxWarsaw2013 i
powinienem robić jakieś tabelki na jutrzejsze zebranie z dyrektorami w pracy …
ale co tam… mam flow/
Hasłem przewodnim tegorocznej edycji było „Poke the Comfort
Zone”. Można to dosyć nieudolnie przetłumaczyć „Szturchnij swoją strefę
komfortu”. O niej dziś będzie.
Cofnijmy się do drugiej połowy 2009 roku. Scenka dzieje się
w pewnej firmie doradztwa finansowego.
Aktorzy – prezes firmy, mój bezpośredni przełożony, i trzech
młodszych managerów – w tym ja. Dostaję cotygodniowy „OPR” nie pamiętam już za
co. Prezes się mnie pyta
- czemu nie robisz XXX (nie pamiętam o co dokładnie chodziło
– albo o zamykanie sprzedaży na pierwszym spotkaniu albo o branie rekomendacji…
a może o jedno i drugie).
- bo to wymagałoby przeze mnie wyjścia z mojej strefy
komfortu – odpowiedziałem.
Zapadła krępująca cisza. Wiecie – taka z kategorii „aż
sąsiad za ścianą przestał przeżuwać kotleta i czeka w napięciu na rozwój
wydarzeń”.
Moi współpracownicy ryknęli śmiechem. No i do końca mojej
pracy w tej firmie mieli ze mnie używanie … czy „nie naruszają mojej strefy
komfortu”. Albo mówili wprost i dostanie – wyjdź
ze swojej strefy komfortu.
Sounds familiar ? Tobie też to ktoś pewnie sugerował, mówił,
wykrzyczał. Ba – sam czasem mówię to ludziom, na których mi zależy (BTW –
szacuneczek dla mojej „sister”, która ostatnio zrobiła duży krok poza swoją
„strefę komfortu).
No ale czemu mówi się wyjdź
poza ? Wpisz w google „strefa komfortu”. Najczęstsze czasowniki to „wyjdź”,
„opuść”, „rozerwij”
Ja widzę ten proces
nieco inaczej. Nazywam go „poszerzaniem”.
Kwiecień 2010 roku. Jestem pierwszy raz na spotkaniu BNI.
Trzeba wstać, przedstawić się i zareklamować w przeciągu 30 sekund gronu około
30 innych osób, w tym 4 moich konkurentów. Wstaję. Moje dłonie naśladują
sejsmograf podczas trzęsienia ziemi na uskoku San Andreas. W buzi Sahara, a
gardło ściśnięte niewidzialnym imadłem. Przecież ja nienawidzę się wyróżniać i
przemawiać publicznie. Ta sytuacja była, parafrazując klasyka, zajebiście
daleko od mojej strefy komfortu. Niemniej przystąpiłem do BNI. Swego czasu
miałem ponoć najlepsze prezentacje 60 sekundowe (członkowie mają 2 x więcej
czasu), a z czasem sam zacząłem prowadzić te spotkania. Kiedyś nie byłem w
stanie wyobrazić sobie przemawiania publicznie przez 60 sekund. Teraz, co
tydzień robię to przez prawie 1,5h. Co więcej… lubię to. A sądząc po niskiej
liczbie uczestników, którzy przysypiają lub zajmują się grą w sapera – idzie mi
to co najmniej dobrze.
Rzecz kiedyś niewyobrażalna (leżąca poza strefą komfortu)
stała się naturalna. Gdybym przez ostatnie 3 lata przebywał poza strefą
komfortu musiałbym jechać na jointach, Prozacu zapijanym whisky i byłbym
idealnym Klientem przemysłu farmakologicznego i świrologicznego. Ot moja strefa
komfortu się poszerzyła. Na początku
było … dziwnie. To trochę tak jak kupujesz nowe buty. Na początku uwierają. Z
czasem się „rozchodzą”. Wydaje mi się, że cała sztuka to wiedzieć które buty do
Ciebie pasują. Jeśli po 3 tygodniach dalej masz odciski to warto je sobie
odpuścić. Niemniej jeśli po 1 dniu uwierają … to za wcześnie by odpuszczać.
Warto mieć przy sobie „stylistę”, który powie – jest Ci w nich naprawdę
świetnie – pochodź w nich jeszcze chwilę a zobaczysz. Ha … właśnie mi się
przypomniało jak mnie Jarek namówił na Mokasyny. Powiedział – „zobaczysz – to
będą Twoje ulubione buty”. Uśmiechnąłem się do niego z politowaniem, ale
zaufałem mu i poszedłem do kasy i je kupiłem. Po tygodniu przyznałem mu rację.
I to są moje ulubione buty. Koniec dygresji. Co chcę powiedzieć.
Mało kto idzie na wyprawę w nieznane sam. Nawet gość, który
dziś opowiadał o wyprawie kajakiem w dół Wisły miał „zaplecze” swojego teamu.
Ja w BNI mam takie zaplecze życzliwych ludzi. Wielu takich, którzy też niekoniecznie
lubili występować publicznie i zagadywać obcych ludzi. Wszystko jest kwestią
odpowiedniej osoby.
Nie umiem śpiewać. Wiem o tym ja, siostra zakonna z chóru
kościelnego w którym kiedyś śpiewałem (albo to był czysty przypadek, że zawsze
stałem daleko od mikrofonu) i kilkoro moich przyjaciół. Gdybym miał dziś wyjść
na scenę przed tłum ludzi i coś zaśpiewać. Pewnie spaliłbym się ze wstydu
(pomijam kontekst karaoke, gdzie jest alkohol i większe przyzwolenie na tego
typu „wypadki”).
Druga sesja TEDxWarsaw 2013 rozpoczęła się od wystąpienia
chóru pod kierownictwem Zofii Borkowskiej.
Potem poproszono nas o zaśpiewanie „Panie Janie…”. Niby proste zadanie
ale nie każdy zaśpiewał (ja na początku też nieśmiało dukałem). Potem całe
audytorium usłyszało od Zofii „gdy jesteś w chórze i śpiewasz – pokazujesz
kawałek siebie samego – niedoskonałego. I liczysz, że osoba obok Ciebie zrobi
to samo”.
W sierpniu zeszłego roku poznałem kogoś, z kim świetnie mi
się rozmawiało i spędzało czas. Sporo razem jeździliśmy i słuchaliśmy muzyki.
Nie pamiętam w którym momencie oboje zaczęliśmy śpiewać to, co akurat leciało z
ipoda. Żadne z nas nie umie śpiewać. No może ona mniej nie umie niż ja. W tym
momencie nie miało to znaczenia. Fakt, że śpiewamy razem był ważniejszy od naszych
umiejętności wokalnych. Dziś mogę swój nastrój poznać m.in. po tym czy śpiewam
w domu lub w drodze do pracy. A ku mojemu zaskoczeniu – śpiewam coraz częściej.
Raz na światłach stałem i darłem się na całe gardło z Davem Grohlem „Everlong”
(
http://www.youtube.com/watch?v=eBG7P-K-r1Y).
Obok mnie zatrzymał się ford transit policyjny. Było to lato więc dach w aucie
miałem złożony a oni mieli otwarte szyby. Gdy spostrzegłem policję zobaczyłem
na ich minach uśmiech. Odwzajemniłem się tym samym i ruszyłem przed siebie… na
szczęście nie wlepili mandatu ;)
Dobra – późno jest a ja odbiegam od tematu w kolejne
dygresje. Granic strefy komfortu nie się przekracza. Je się poszerza. Tu nie ma
co „rozbijać” – jest co rozciągać – niczym granicę z gumy. Jeden z dzisiejszych
mówców na TEDx nazwał strefę komfortu „self created mental barriers”. Zgadzam
się z tym. To my sami je sobie ustawiamy. Jeśli ja ustawiłem granicę to ja i
tylko ja mogę ją zmienić. Nikt mi nie może kazać wyjść poza, ale z czyjąś życzliwością i wsparciem mogę ją „poszerzyć”
i „przesunąć”. Kwestia doświadczeń i odpowiednich ludzi obok siebie. Ludzi,
którzy też odważą się „zaśpiewać” i pokazać się ze swoimi niedoskonałościami
(to jest miejsce w tej notce gdzie pada oczywista oczywistość… każdy ma jakieś
niedoskonałości)
Czy można ją rozciągać w nieskończoność i we wszystkie
strony ? Na pewno nie. Mając dużą świadomość siebie wiem co jest moją mocną a
co słabą stroną. Nie ma sensu abym ją rozszerzał za mocno w kierunkach, które
nie są moimi najmocniejszymi stronami. A skąd wiedzieć gdzie są moje (i Twoje)
mocne a gdzie słabe strony… to już temat na inny wpis.
Czas spać… aaa… Zofia Borkowska powiedziała jeszcze jedną
rzecz – struny głosowe to mięśnie. I tak jak wszystkie inne – możemy je ćwiczyć
i wzmacniać. Pewnie jest gdzieś w
naszych umysłach/duszach mięsień odpowiedzialny za rozciąganie strefy komfortu.
Dam mu się więc teraz zregenerować a od jutra – no cóż – pewnie śpiewając moje
ulubione piosenki przywitam nowy dzień. Kolejny dzień poszerzania strefy
komfortu. Pamiętaj – 1% to niewiele – ale 1% dzień w dzień – to ogrom.