piątek, 11 kwietnia 2014

As In the life of rain, you`re Only alive when you`re falling - czyli "Pieprzona równowaga Wszechświata"

"As In the life of rain, you`re Only alive when you`re
falling."

Tak zaczyna się jedna z piosenek mojej ulubionej kapeli (https://www.youtube.com/watch?v=IqvNyilzOKU)
Chyba uwielbiam ich nie tylko ze względów muzycznych ale przede wszystkim
lirycznych.  Wiem, że sporo na tym blogu
pisałem o padaniu i wstawaniu. To może być trochę nudne. Dziś rozmawiałem z
kolegą o „Pieprzonej równowadze Wszechświata” (PRW).  Jest jakoś tak dziwnie, że jak znajdziesz
sobie fajną kobietę to jebie Ci się w pracy. I na odwrót – w pracy awansujesz
osiągasz sukcesy ale nagle odkrywasz, że od 4 lat mieszkasz z kimś obcym. I nie
zwalajmy tego na work/life balance, który często ma wpływ na to. Abstrahując od
niego jakoś tak dziwnie się układa, że nie może być zawsze idealnie na każdej
płaszczyźnie. I paradoksalnie to chyba jest dobra rzecz. Tak, tak. PRW
przypomina nam o tym, aby zawsze być czujnym. Znam gościa, którzy przez prawie
60 lat odnosił sukcesy zawodowe. Wszystko szło gładko (dzięki sporej pomocy
jego rodziców). Aż pod koniec swojej kariery zawodowej…trafiła kosa na kamień.
I z pierwszą porażką na polu zawodowym musiał się mierzyć jako dorosły facet.

Jesteśmy genetycznie uwarunkowani aby w chwili zagrożenia
skupić się na ucieczce lub walce. Od tego jest adrenalina. Nawiązując do tytułu
tego wpisu – zastanawiałem się dziś (jadąc 180 km/h) kiedy ostatnio czułem się aż
tak żywy. Pamiętam skok na wahadle. Spadałem na czymś w rodzaju liny bungee.
Nienawidzę uczucia spadania. Ale doznałem wtedy mega zastrzyku endorfin i
adrenaliny. Chodziłem nakręcony przez kilka godzin. Inna sytuacja. Wracałem
kiedyś ze spotkania, na którym rozstałem się z naprawdę fajną dziewczyną. Myśli
miałem co najmniej mało optymistyczne i przez chwile skupiły się nie na drodze.
Zakończyło się poślizgiem. Na szczęście tylko poślizgiem a nie parkowaniem na
latarnii. I taka sytuacja uzmysłowiła mi jak wiele mam do stracenia.

Powyższe (i kilka innych zdarzeń z mojego i nie tylko mojego
życia) doprowadza mnie do konkluzji, że PWR (na które psioczę przy piwie z
przyjaciółmi) jest nam niezbędne do tego abyśmy byli czujni i uczyli się
doceniać to ile mamy. A skoro możesz przeczytać te słowa to wierz mi – masz całkiem
sporo. Co najmniej sprawny wzrok i dostęp do Internetu i komputera. Miałem może
ze dwa lata gdy PWR nie działało. Albo nie zauważałem tego. Było w miarę spoko na
kilku frontach. Ale właśnie – spoko. Brak większych trudności to też brak
radości z dobrych rzeczy. Moje ówczesne życie uważałem za takie, jakie mi się
NALEŻY. Tak powinno przecież być. Nie lubimy raczej ludzi z roszczeniową
postawą wobec świata a sami mamy takową wobec naszego życia. Ot paradoks.

Moment, w którym spadasz zmusza Cię instynktownie do tego abyś
się czegoś złapał. I to jest moment, w którym pojawia się czasem magia.
Niespodziewana pomoc od nieznajomej osoby albo jakiś zbieg okoliczności.
Rzuciła Cię panna – to dobry moment aby sobie przypomnieć o swoich pasjach.
Straciłeś robotę … ok. – otrząśniesz się i może założysz swój własny biznes
albo znajdziesz lepszą robotę. W moim życiu każda zmiana pracy lub ścieżki
kariery była mega stresem a potem wychodziła mi na dobrze i rozwijała mnie.
Chyba dziś do mnie dotarło, że PWR jest potrzebna. I chyba zaczynam ją lubić.
Może z nią jest tak jak z owocami morza… do pewnych rzeczy trzeba po prostu
dojrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz